-Alice Sebold
„Jesteś nikim”, „Co ty właściwie
osiągnąłeś?”, „Rusz się w końcu i przestań być takim
nieudacznikiem”. Te i jeszcze inne zdania rozbrzmiewały niczym
echo w głowie Xaviera Chatmana. Właściwie już dawno przestał się
tym wszystkim przejmować. Padały tak często z ust babci i dziadka,
że najprawdopodobniej uznałby je za ich szablonową rozmowę.
– „Co na śniadanie?” – pytał zaraz po wejściu do
wystawnej kuchni z nowoczesnym sprzętem. Babcia jak zwykle siedziała
przy stole, popijając herbatę.
– „Naleśniki, ale, jak dla mnie, nie zasługujesz na zjedzenie nawet
okruszka” – mruczała znad filiżanki herbaty.
– „Więc zrobię sobie kanapkę” – ciągnął
zawsze dalej, zupełnie ignorując monotonne dialogi babki.
I tak w kółko. Xavier zawsze chciał wiedzieć, gdzie
podziewają się jego rodzice, ale kiedy tylko poruszał ten temat w
towarzystwie dziadka bądź babci, ci zaklinali tylko ich biedną
córeczkę, która przyniosła im do domu bachora, a sama po tygodniu
zwiała z pierwszym lepszym studentem z najlepszej uczelni w Lynn i
słuch po niej zaginął. Tak, rzeczywiście była bardzo biedna.
Xavier ziewnął przeciągle i machinalnie wyprężył
się na łóżku, po chwili słysząc znajome strzyknięcia kości.
Właściwie nie miał zamiaru wychodzić dziś z własnego pokoju,
więc przykrył się po prostu ponownie kołdrą i zmrużył powieki
w taki sposób, by obraz pozostawał zamglony, ale wciąż widoczny.
Prawda była tak, że Xavier z pewnością nie należał
do typowych siedemnastolatków mieszkających w Lynn, w
Massachusetts. Nie spędzał każdej godziny na myśleniu o
dziewczynach jak jego rówieśnicy ani nie upijał się na szkolnym
boisku z kolegami, bo... No, cóż – Xavier nie miał przyjaciół
czy choćby znajomych. Każdą wolną chwilę spędzał na malowaniu
lub słuchaniu „iście szatańskiej” muzyki, jak mawiała babcia.
Tylko wtedy czuł, że naprawdę żył i że gdzieś pod koniec tego
wszystkiego czeka coś ważniejszego niż on sam i nawet najlepszy
obraz, jaki uda mu się kiedykolwiek stworzyć nie będzie nic wart
wobec tego, co ostatecznie się z nim stanie.
Xavier wątpił, czy nawet gdyby otworzył się na
ludzi, oni uczyniliby to samo. Ze swoimi kruczoczarnymi włosami
wiecznie zaczesanymi w ten sposób, że starczały na czubku głowy
niczym porażone prądem i tak samo ciemnymi, głębokimi oczami
wyglądał przerażająco. Nie zapomniawszy, oczywiście, o bladej
cerze i niemal groteskowo wyglądających czarnych i granatowych
tatuażach, które pokrywały mu ręce i tors. Był samotnikiem,
dlatego dobrze czuł się sam.
Całkiem sam.
Nie wiedział dlaczego, ale zawsze po przebudzeniu
napadały go myśli o matce. Właściwie to o niej najczęściej
rozmyślał. Ojciec był dla niego niczym prezenter z telewizji,
którego widzi codziennie, ale wydaje się tak odległy, jakby
znajdował się po drugiej stronie Atlantyku. Może ma to coś
wspólnego z dziadkami opowiadającymi w ostateczności o matce
Xaviera, ale nigdy o ojcu. Jeszcze jakiś czas temu chłopak z
pewnością nie poddałby się tak łatwo – poruszałby temat
rodzicielki codziennie, aż babcia nie wyjawiłaby prawdy, ale,
dokładnie rok temu, w jego piętnaste urodziny, poprzysiągł sobie,
że już nigdy do tego nie wróci. Skoro żadne z rodziców nie
pofatygowało się, by odszukać go w ciągu tych piętnastu lat, i
jego przestał interesować ich byt. Mogli sobie egzystować gdzieś
w Meksyku, nie powiadamiając go o tym.
Było mu niewygodnie na starym materacu dziadków,
dlatego zatęsknił za swoim pokojem z czarnymi ścianami i masą
własnoręcznie namalowanych obrazów, przedstawiających
wrzeszczących lub płaczących ludzi. Zazwyczaj stali w szaro-burym
tłumie, w czasie gdy postać jako jedyna posiadała barwy i łkała
z powodu swojej odmienności. Sam pomysł narodził się w nim już
dawno temu, nawet nie pamiętał dlaczego. Dopiero będąc
dwunastolatkiem zaczął uosabiać się z kolorowymi bohaterami
swojej wyobraźni.
Nagle zobaczył pod powiekami zarys nowego pomysłu z
całkiem odmiennym konceptem. Zerwał się szybko z łóżka, ale
wtedy przypomniał sobie o pozasłanianych przeźroczystą folią
meblach i sztaludze, poustawianych wokół niewielkich puszek z
farbą. Zaklął pod nosem, przeklinając własną głupotę.
Przecież mógł zabrać ją do starej sypialni ojca przed
rozpoczęciem remontu!
Naburmuszony, usiadł z impetem na niewygodne łóżko,
które zarzęziło pod jego ciężarem. Przewrócił,
zniecierpliwiony, oczami. To wszystko przestało mu się podobać.
Przez chwilę zastanawiał się, czym mógłby zająć
się do przyjścia dziadków (już od dawna nie ruszał się z łóżka
od momentu, w którym przekraczali próg wielkiego domostwa). Sam nie
wiedział, czy robił to, by ich wyprowadzić z równowagi czy zdążył
się już przyzwyczaić do poobiadowych drzemek.
Wreszcie osunął się na plecy i wpatrzył tępo w
sufit.
– Zapowiada się długi dzień – mruknął ponuro, po
czym przymknął powieki.
W ciemności zasnął.
Carla Marsden siedziała wyprostowana przy
najbardziej obleganym stoliku w stołówce. Otaczały ją i znane, i
te nieznane twarze. Co chwila katem oka dostrzegała płomiennorudą
czuprynę Sue, żałosnej siódmoklasistki, która za wszelką cenę
chciała wkupić się do najpopularniejszej paczki w szkole.
Oczywiście, Carla nie zamierzała jej na to pozwolić, ale musiała
przyznać, iż znajomość takich beznadziei znacznie ułatwiała życie, kiedy chciałaś się dowiedzieć czegoś o nowym,
przystojnym chłopaku lub zakraść się do szkolnego sekretariatu,
by zmienić ocenę z „niedostateczny” na „dobry”.
Carla uśmiechnęła się perliście ku siedzącej obok
niej Melissie, mistrzyni w wymyślaniu wyzwisk na poczekaniu, i
oznajmiła:
– Wiem, że jeszcze tydzień i zaczynają się wakacje,
ale już teraz muszę wam coś powiedzieć. – Och, jak ona to
kochała! Mogłaby powiedzieć coś tak prozaicznego jak „budyń”,
a i tak każdy z zebranych wokół niej osób wpatrywałby się w nią
z takim samym uwielbieniem. – Niestety, w następnym roku nie
będzie mnie z wami. – Carla była przekonana, że usłyszała
ciche słowa protestu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A to
dlatego, że będę w radzie uczniowskiej, jako głowa komitetu!
Tak, jak się spodziewała, niektórzy zaczęli składać
serdeczne gratulacje, a jeszcze inni, z powodu swojego zbyt odległego
położenia, gwizdali i krzyczeli z zachwytu. Carla wzruszyła
ramionami, udając, onieśmieloną i zabrała się za jedzenie
sałatki. Nadziewała widelcem wszystkie koktajlowe pomidory,
słuchając rozmów dookoła. Z tego, co zrozumiała, Mary-Kate
zdradziła Josha, ale zeszli się ze sobą. Niestety, Mary-Kate
pozostała sobą i już znalazła kogoś na boku. Ponadto Adrianna
zeszła się z Mickiem, a Lola z dziewiątej klasy po raz kolejny
trafiła do szpitala po nieudanej próbie samobójczej. Mimo iż za
każdym razem słuchając najświeższych plotek, Carla dostawała
rumieńców, udawała niewzruszoną. Po co ktoś miałby wiedzieć,
że interesuje się życiem innych, skoro jej własne wydawało się
pozornie dużo ciekawsze?
Trzeba jednak zauważyć, iż słowo „pozornie”
odgrywa tutaj wielką rolę.
Cała szkoła trąbiła o związku Carli i Mathiasa,
czekając na coraz to nowe wieści. Każdy uważał ich za parę
idealną – nigdy na światło dzienne nie trafiły wiadomości o
kłótniach czy sporach. Zawsze towarzyszyli sobie na przerwach, a
podczas apeli siadali z przodu i trzymali się za ręce. Szkoda, że
były to tylko pozory.
Carla i Mathias od zawsze byli przyjaciółmi. Poznali
się w piaskownicy, podczas kłótni o czerwoną łopatkę. Od tamtej
pory stali się nierozłączni. Dopiero w szóstej klasie, kiedy
Carla została tą dziewczyną, Mathias usunął się nieco w
cień, by w siódmej klasie powrócić jako przewodniczący szkoły i
najlepszy zawodnik w piłkarskiej drużynie szkolnej. Wtedy ich losy
znów się połączyły. Z początku naprawdę byli w sobie
zakochani, a zwłaszcza Carla. Sielanka nie trwała jednak długo,
gdyż Mathias odkrył, kim naprawdę jest – gejem. Owszem, Carla
poczuła się zraniona i oszukana, ale wiedziała, że nie może
zmusić przyjaciela, by trwał przy niej wiecznie, więc przebaczyła
mu i zaczęła rozmyślać o tym, jak bardzo zmieni się życie
Mathiasa, gdy wszystko wyjdzie na jaw. By oszczędzić mu przykrości,
zaproponowała pewien układ: mogą nadal udawać zakochanych, a w
zamian Carla stanie się jego przykrywką. Z początku oboje nie
mieli nic przeciwko umowie, jednak z czasem Carla czuła się coraz
mniej komfortowo w towarzystwie przyjaciela, który stał się wobec
niej oziębły i cyniczny. Nie wiedziała, ile jeszcze zniesie.
Mimo wszystko pragnęła odciąć się od tego
wszystkiego. Nawet nie pamiętała, kiedy stała się tą wredną i
terroryzującą młodsze, nie tak urodziwe dziewczyny, Carlą.
Zazwyczaj obarczała za to winą swój wygląd. W końcu nadzwyczaj
długie nogi, nienaganna sylwetka i lśniące, długie włosy w
kolorze leśnej ściółki do czegoś zobowiązywały. Poza tym oczy
dziewczyny mieniły się intensywnie w blasku słońca, przez co
piwne tęczówki wyglądały niczym morze czekolady podczas sztormu.
– Carls, idziemy dzisiaj na tę imprezę u
jedenastoklasistów? – Z rozmyślań wyrwał ją spięty głos
Melissy. Zapewne domyśliła się, iż Marsden myślami pogalopowała
gdzieś hen daleko, a tego typu zachowania znieść nie potrafiła. –
Pójdziemy, prawda? – dodała z naciskiem.
Carla zamrugała kilkakrotnie. Coraz częściej
przydarzało jej się odrywać od rzeczywistości i rozmyślać nad
sensem tego wszystkiego.
– Oczywiście – palnęła szybko, chcąc nadziać
kolejnego koktajlowego pomidorka na widelec, jednak spojrzenie
Melissy mówiło wyraźnie, że to nie wystarczy. – Wybacz,
rozmyślałam o Mathiasie.
Kilka dziewczyn siedzących naprzeciwko westchnęło,
rozmarzone, a Melissa kiwnęła ledwo dostrzegalnie głową.
Udało się: wybrnęła z tego.
Gaspard Revis siedział samotnie na ławce i
wpatrywał się w wysłużony zeszyt z zawoalowaną okładką.
Płomiennorude włosy wpadały mu na okulary w grubych czarnych
oprawkach, które – jak zwykle – spoczywały na czubku
piegowatego nosa. Nikt nie uważał spiczastego podbródka Gasparda i
szkieletowej budowy ciała za ładną. A gdzie tam! Właśnie dzięki
tym cechom zyskał przezwisko Szkieletor czy Kujon. Zapewne powinien
ignorować zaczepki, iść dalej z wysoko podniesioną głową,
jednak dla kogoś takiego jak on graniczyło to z cudem.
Gaspard od urodzenia wyróżniał się mocnym
temperamentem, ale potrafił też zamknąć wszystko w sobie,
przybierając maskę spokoju na zewnątrz. W taki sposób kumulował
w sobie nienawiść, która stawała się potężniejsza z każdą
ponowną zaczepką. Tak po prostu musiało być.
Przełożył
kartkę i machinalnie poprawił okulary, odgarniając tym samym rude
włosy, które sięgały mu już do podbródka. Przeczytał pierwsze
kilka zdań notatek, kiedy coś zasłoniło słońce.
Zdezorientowany, spojrzał ku górze, spodziewając się ujrzeć
burzowe chmury bądź wyjątkowo wysokiego staruszka. Właściwie tak
bardzo się nie pomylił, bowiem stał przed nim Marcus – chłopak
z dziesiątej klasy, który należał do najzacieklejszego grona
prześladowców Gasparda. Gromił rudzielca spojrzeniem.
– Czego znowu chcesz? – jęknął przeciągle Gasprad,
na co Marcus uśmiechnął się szeroko. – Nie wystarczy, że
poniżasz mnie w szkole?
Marcus cofnął się o krok, jednak Revis nie widział w
tym ruchu nic z przyjacielskości. Według niego chłopak zastanawiał
się właśnie, z której ręki uderzyć, by cios okazał się
dotkliwszy.
– Jeszcze wczoraj wystarczało, ale widzisz – dostałem
piątą jedynkę z fizyki, a jak wiemy jesteś naszym małym
Pacanem-Kujonem, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, Marcus
ciągnął: - Co oznacza, że nasz Pacan-Kujon zrobi za mnie zadania
z fizyki.
Gaspard nie mógł powstrzymać zdziwienia otwierającego
mu usta i wytrzeszczającego ciemnozielone oczy. Owszem, kilku
osiłków ze szkoły próbowało zmusić go do odwalenia całej
czarnej roboty, lecz Gaspard nigdy nie zniżył się tak nisko. Mogli
robić cokolwiek – kopać, płukać mu głowę w klozecie, a nawet
obrzucać wstrętnymi brejami ze stołówki, ale zadania nie odrobił
jeszcze nigdy.
– W życiu – bąknął tylko.
Zdawałoby się, że Marcus tylko na to czekał, co mógł
stwierdzić po zadowolonym uśmiechu.
– Tak myślałem, że się nie zgodzisz. – Udał
zamyślonego, przyłożywszy palec do brody z lekkim cieniem zarostu.
– Czy przypominasz może sobie, co wydarzyło się piątego
października?
Gaspard wlepił w niego nienawistne spojrzenie. Nie
chciał o tym myśleć!
– Oczywiście, że pamiętasz. Jak mógłbyś zapomnieć
– zaszydził Marcus, wspominając – jak podejrzewał Revis –
ten pamiętny wieczór. – Dlatego sądzę, że nie chcesz, by
nagranie wyszło na światło dzienne, czyż nie?
Gaspard pobladł. Ale... jak?! Przecież nikt nie mógł
tego nagrać, prawda? Nikt nie miał telefonu w ręce, kiedy... Nie,
nie wspominaj!, nakazał sobie, ale mimo wszystko wciąż krążył
myślami wokół tej chwili niczym fala pokrywająca głaz wraz z
przypływem. Potrafiła go osaczyć, ale niemożnością było
wniknięcie wewnątrz skały.
– Jakie nagranie? – wysapał głupio. Przecież
wiedział, o czym mowa, lecz wydawało mu się, że z każdą chwilą
zwłoki, wygrywa kolejne sekundy dzielące go od poznania prawdy.
– Może nie jesteś taki mądry – zaśmiał się
Marcus. Zanim Gaspard zdążył choćby otworzyć usta, by
zaprzeczyć, usta chłopaka znalazły się tuż przy jego nosie, co
pozwalało poczuć wstrętny oddech osiłka. Odchylił głowę, jak
najdalej potrafił, ale niewiele to pomogło. – Jeśli chcesz, mogę
już jutro wstawić ten filmik na YouTube’a. Wtedy wszyscy zobaczą,
jakim jesteś dziwadłem, Pacanie-Kujonie. Naprawdę tego chcesz?
Gaspard przełknął gulę w gardle, błądząc dłońmi
po szorstkich belkach w poszukiwaniu zeszytu. Nie wiedział dlaczego,
ale bardzo go teraz potrzebował.
– No więc? – wysyczał Marcus.
– Zrobię... Zro-bię... te, te zadania.
Marcus uśmiechnął się zuchwale, po czym w mgnieniu
oka chwycił za kołnierzyk jasnoniebieskiej koszulki polo Gasparda i
pociągnął z całej siły. Zanim ciało chłopaka zdążyło zwalić
go na ziemię, odskoczył zwinnie ku dróżce, pozwalając
rudzielcowi uderzyć z pluskiem w kałużę. Nie planował tego,
jednak wyglądało to o wiele efektowniej, niż przypuszczał.
Przycupnął przy ociekającym brudną wodą chłopaku i odparł,
zadowolony:
– Wiedziałem, że się dogadamy.
A potem odszedł, tak po prostu. Nienawiść
rozsierdzała Gasparda od wewnątrz. Po raz pierwszy poczuł ją tak
dokładnie i przeraził się. Nigdy nie przypuszczał, że tak wiele
negatywnych uczuć potrafi zmieścić się w człowieku.
Niezdarnie
wygramolił się z kałuży i poraczkował ku polance obok ławki, na
której wcześniej siedział. Chciało mu się wyć z rozpaczy,
chciał coś rozwalić, ale jedyne, na co się odważył, to cichy,
przerywany płacz. Zacisnął pięści, więżąc w nich trawę, by
następnie wyrwać ją z korzeniami. Przycisnął czoło do ziemi i
zawył rozpaczliwie.
– Pożałujesz – chrypiał co kilka sekund. –
Pożałujesz.
Nie
wiedział, ile tak leżał. Może godzinę albo dwie? W każdym razie
niebo zaszło już granatem, a słońce ustąpiło miejsca
księżycowi. Prawdopodobnie dlatego odchodząc, Gaspard nie
dostrzegł idealnego koła czerni, które tworzyła spleśniała
trawa.
Eliot
Clare śnił, że się unosi. Nie latał – lewitował pośród
pierzastych obłoków, które wyglądały na tak miękkie i stabilne,
iż pragnął położyć się na jednym z nich i zasnąć. Co dziwne,
po raz pierwszy był świadomy snu. Wszystko nadal wyglądało
magicznie i beztrosko, ale wiedza ta odebrała marze tajemniczość.
Eliot
wciąż się unosił, kiedy dostrzegł pod sobą coś białego.
Skierował tam wzrok i zastanowił się, zbity z tropu tym, co
zobaczył. Latał nad licznym stadem baranów!
Zdezorientowany,
pochylił tułów do przodu i... poszybował! Wiatr targał jego
krótkie jasnobrązowe włosy i porywał do tyłu. Przez pęd
powietrza, który dotkliwie szczypał go w oczy, czuł zawroty głowy,
ale ani myślał przystanąć. Czuł się wolny i całkowicie
beztroski, zupełnie inaczej niż w rzeczywistości, gdzie odgrywał
tego gorszego brata, w dodatku adoptowanego.
Znów
zanurkował w dół, kręcąc się niczym pocisk, a przy tym śmiał
się najgłośniej, jak potrafił.
– Łuuuuuuu! – wrzeszczał, okrążając poszczególne chmury
slalomem.
Zapewne
nadal wygłupiałby się pośród obłoków, gdyby nie dziwne
zachowanie zwierząt. Wszystkie zgromadzone w jednym miejscu barany
odchodziły w bok, tworząc wielki, pusty okręg. Najdziwniejszy
jednak był kolor, który przybrała tam trawa - głęboką czerń. Eliot wybałuszył oczy, po czym schylił tors i wyprężył
wszystkie mięśnie. Sam nie wiedział, skąd znał te wszystkie
ruchy i dlaczego był pewien, że poszybuje prosto w czarny okręg.
Ziemia
zbliżała się niebezpiecznie szybko, jednak Eliot wcale się nie
stresował. Przeciwnie! Był rozluźniony i spokojny niczym jezioro
za rodzinnym domem. Mimo to zamknął oczy, kiedy już miał dotykać
powierzchni. Kiedy uniósł z wahaniem powieki, okazało się, że
nie znajduje się nad stadem baranów. Nie potrafił też latać, po
prostu stał na środku brukowanej ulicy podczas wyjątkowo
deszczowego dnia. Niebo skrywały szaro-bure chmury, a świat wydawał
się tak ponury, jakby trwała żałoba.
Eliot
instynktownie wyprężył ciało, jednak nie wzniósł się w
powietrze. Westchnął, zrezygnowany, i rozejrzał się dookoła.
Niemożliwe, żeby się wybudził. W końcu kto normalny śpi na
stojąco i to w dodatku na ulicy nieznanego miasta? Zląkł się,
kiedy nie rozpoznał żadnego z budynków. Co jakiś czas natykał
się na ludzi, ale nie odważył się kogokolwiek poprosić o pomoc.
Przez
zalewające świat krople deszczu panikował jeszcze bardziej.
Ostatecznie zaczął biec na ślepo, licząc na łut szczęścia. Co
jakiś czas przecierał mokrą twarz rękawem zużytego swetra,
chociaż nie miało to żadnego sensu. Nie baczył na to. Chciał się
stąd jak najszybciej wydostać.
Nagle
na kogoś wpadł. Zachwiał się, niemal upadając, jednak udało mu
się pozostać na nogach. Uniósł kącik ust i spojrzał na
zbierającą zakupy kobietę. Z torby wypadły jabłka, kilka
jogurtów i sok pomarańczowy. Eliot przyklęknął przy kobiecie i
szybko pozbierał zguby.
– Przepraszam – powiedział nieśmiało. – Jestem dzisiaj trochę...
zabiegany.
Dopiero
wtedy kobieta przyglądnęła mu się uważnie. Eliot dostrzegł
ciemne kosmyki wypadające spod kaptura granatowej kurtki i zielone
kocie oczy, lustrujące go bacznie. Spodziewał się reprymendy, ale
wtedy kobieta uśmiechnęła się nieznacznie i wstała, nakładając
z powrotem torbę na ramię.
– Nic się nie stało, chłopcze. Nie tylko ty.
I
Eliot powstał.
– Może w ramach rekompensaty... Eee – zawahał się, jednak szybko
dokończył: - Może w ramach rekompensaty pomogę pani z tymi
zakupami?
Kobieta
pokręciła stanowczo głową, jakby zapytał się jej, czy da mu
papierosa.
– Nie, nie będę zajmowała ci czasu. Po za tym muszę prędko zanieść
to jedzenie do domu, a potem wracam do pracy planować wielką
imprezę z okazji drugiego milenium.
– Drugiego czego? – niemal krzyknął Eliot. Kobieta nieco się
speszyła, a chłopaka zalały wyrzuty sumienia, jednak niezbyt się
tym przejął. Wypełniało go tak bezbrzeżne zdumienie, że nie
było miejsca na nic innego.
Kobieta
wybałuszyła na niego oczy i powoli podreptała w przeciwnym
kierunku. Eliot nie czekał, aż zniknie mu z pola widzenia, tylko
ruszył przed siebie pędem, rozglądając się po okolicy.
Spożywczy,
butik, market... Kiosk!
Szybko
wbiegł do środka i przebiegł wzrokiem po regale z gazetami. W
większości wyróżniały się jedynie okładki kolorowych pisemek.
Dopiero po chwili dostrzegł czarno-biały dziennik, który w
mgnieniu oka znalazł się w jego rękach. Przeleciał spojrzeniem po
pierwszej stronie i wtedy to zobaczył.
Data
w prawym górnym rogu twierdziła, że mieli dwudziesty września
dwutysięcznego dwunastego roku!
Przez
zdumienie Eliot upuścił gazetę, po czym złapał się za głowę.
Już nic z tego nie rozumiał. Przecież to niemożliwe, by przeniósł
się trzy lata wstecz, prawda? Chociaż... Jeszcze przed chwilą śnił
o baranach i lataniu, więc mógł to być najzwyczajniejszy, zbyt
realny sen. To wszystko.
Uspokoił
się nieco, jednak nadal odczuwał niepokój. Na dodatek kiedy
odwrócił się, by wyjść, ujrzał blondwłosą dziewczynkę przy
ladzie. Co dziwne, wiedział, że właśnie dzisiaj obchodziła
dwunaste urodziny, o których każdy zapomniał, przez co czuła się
niedoceniana i niepotrzebna. W głowie widział też rodzącą się
myśl o zostaniu wegetarianką.
Pokręcił
głową, zdezorientowany, mimo to poznawał to nowsze wiadomości z
życia dziewczynki.
Podszedł
do niej nieśmiało i wyjąkał:
– Kim jesteś?
Wciąż
stała w tym samym miejscu i wlepiała smutne spojrzenie w stojak z
gumami balonowymi.
– Chciałabym dostać chociaż jedną na urodziny. – Usłyszał
w głowie. Przerażony, odskoczył, jakby znajdowanie się blisko
nieznajomej było wszystkiemu winne.
– Kim ty jesteś?! – warknął, lecz dziewczynka nadal wpatrywała
się tylko w ladę. – Odpowiedz, do cholery! – Mówiąc to,
chciał szturchnąć ją w ramię, ale jego ręka nie natrafiła na
jakąkolwiek powierzchnię. Po prostu przeleciała przez ciało
dziewczynki, jakby machał nią w powietrzu. Był pewny, że jego
twarz zajął strach.
Nikt
nie zwracał na niego uwagi. Eliotowi wydawało się, iż może
stanąć koło kasjerki i zatańczyć tak, jak go pan Bóg stworzył,
a i tak nikt nie obdarzyłby go chociaż jednym spojrzeniem.
Już
nic nie rozumiał. Gniew zamglił mu oczy czarnymi plamkami. Przez
niewyraźne szczeliny spostrzegł jakąś kobietę podchodzącą do
dziewczynki. Wrzeszczała, wymachując rękami, a dwunastolatka
zamknęła oczy, by powstrzymać płacz, by następnie zakryć je
dłońmi i wybiec z kiosku. Zanim przestał widzieć, usłyszał
tylko jedną wyraźną myśl:
Tym
razem na pewno ją oddam.
Poczuł
żal i chciał coś zrobić, zatrzymać kobietę i porozmawiać z nią
o całej sytuacji, chociaż tak naprawdę nic o niej nie wiedział.
Powstrzymywała go czerń, która coraz bardziej spowijała jego
oczy. Nie widział już prawie nic.
Kiedy
ostatnia szczelina została przykryta ciemnością, jego powieki
uniosły się.
Eliot
siedział sam na łóżku, w swoim pokoju. Kołdra miała ten sam,
brzydki odcień zieleni, a ściany pokrywała ta sama biel.
– To tylko sen – mamrotał przez jakiś czas, chcąc w to uwierzyć.
Ale
czy można zawierzyć kłamstwu?
Witajcie, moje chrabąszcze! Nie pytajcie dlaczego chrabąszcze. Jak upłynął wam nowy rok i sylwester? Mi strasznie nudno. Niemal 4 godziny przed północą poświęciłam lekturze Więźnia Labiryntu, a potem jeszcze włączyłam sobie Grę O Tron, ale poza tym można uznać, że wieczór upłynął podobnie jak każdy przed nim.
Jeśli chodzi o rozdział, to niemal każdy, który już czeka w folderze (a jest ich trzy), jest moim ulubionym. Naprawdę jestem dumna i z fabuły, jaką to opowiadanie obiera, i z bohaterów. Zdradzę wam, że do moich ulubieńców należą: Carla, Xavier, Gaspard, Abigail oraz Fabian. To chyba u nich możecie spodziewać się najwięcej katastrof.
Polecam wam serdecznie mój ukochany zespół OneRepublic (tak, od dzisiaj w każdej notce możecie się spodziewać rozkazu przesłuchania ich od A do Z). Poza tym możecie wejść w piosenkę, którą teraz słucham, klikając na cytat. ;)
Pozdrawiam, Arachne. Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Tak czytałam, czytałam i czytałam, aż nagle nastał koniec, i wcale mi się to nie spodobało! Bo ja naprawdę chcę więcej, i nie są to czcze życzenia, tylko szczere słowa.
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobała mi się historia opowiedziana z punktu widzenia Carli. Może dlatego, że jest w tym rozdziale jedyną dziewczyną, a może po prostu od samego początku poczułam, że będę chętnie czytać jej wątek? Mimo, że to "ta suka", to i tak przeczuwam, iż jeszcze dużo pokaże. I może niekoniecznie złego.
Xavier to biedak, mieć takich dziadków to żadna frajda. I właśnie się zastanawiam, czy jego matka nie będzie miała czegoś wspólnego z ogólną fabułą opowiadania? Może ojciec albo oziębli dziadkowie? Mam wrażenie, że tutaj wątek się jeszcze rozwinie.
I kolejny, biedny, strofowany Gas (tak będę na niego mówić ;P). I znowu drugiego dno: bardziej mnie interesuje, cóż takiego nagrał Marcus, i cóż takiego zrobił Gas/kim jest, że pozostawił po sobie taki ślad...? I co zrobi - jeśli w ogóle - mszcząc się na Marcusie?
Końcowy motyw ze snem Eliota był, muszę przyznać, bardzo nastrojowy. Od razu, czytając następnym razem jego kolejkę, chcę, aby znowu się przeniósł... w czasie? Między światami? I żeby uchylił rąbka tajemnicy.
No i co tu dużo mówić, jestem na tak, nowy szablon trzysta razy lepszy (ach to nejtiw :D), i pozostaje mi tylko trzymać za Ciebie kochana kciuki i czekać na więcej.
Kilkoro ludzi, wszyscy różni i przede wszystkim ciekawi. Wszystko z czym zmagają się, twoi bohaterowie jest odzwierciedleniem tego co spotyka nas na codzień. Najbardziej poruszyła mnie historia Gasparda, niemoc i brak racjonalnego wyjścia z sytuaci to jak trafić głową w ścianę i nie móc się przebić. Tak właśnie na chwile obecną wygląda jego życie, mam nadzieje, że uda mu się coś wymyśleć. Napewno będę czytała dalej bo zaciekawiłaś mnie. Lekkość pióra powoduje, że łatwo się czyta, zdania są dobrze zbudowane i nie męcze się gdy czytam, to chyba najważniejsze. Tak więc duuuuużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy :-) Ps. Piszę z tel. Więc przepraszam za ewentualne błędy ;-)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz od bardzo długiego czasu spotykam bloga z opowiadaniem, którego głównymi bohaterami jest kilkoro ludzi, nie tylko jedna postać. Lubię taką, hm, wielostronność, tylko z własnego doświadczenia wiem, że coś takiego jest strasznie trudno stworzyć i prowadzić. Tak, próbowałam kiedyś. Mam szczerą nadzieję, że tobie się uda. Bardzo fajne wprowadzenie do fabuły – zwłaszcza sen Eliota. Ciekawe, co się za tym kryje... ;)
Xavier od razu mi się spodobał – tatuaże, słucha zapewne rocka (wywnioskowałam z tego, jak tę muzykę nazywała jego babcia. Mam rację?), na dodatek artysta! Ja bardzo lubię również rysować, dlatego często w moich opowiadaniach (także tych prywatnych) pojawiają się bohaterowie o duszy artysty. Zaś Xavierowi jeszcze zabrakło tylko motoru, może harleya, do wprost ideału! ;D
Znalazłam kilka drobnych błędów, typu literówki, ale poza tym widać, że znasz się na rzeczy i pilnujesz się z poprawnością. Tak trzymać! ;D
Pozdrawiam serdecznie. :*
http://you-are-my-broken-dream.blogspot.com/
"Ojciec była dla niego" - literówka.
OdpowiedzUsuńXavier kojarzy mi się trochę z rozwydrzonym buntownikiem, typu "nikt mnie nie kocha, nikt nie rozumie". Czytając wątek z jego perspektywy, widziałam raczej podobiznę emo, któremu czarne, posklejane kosmyki przesłaniają niemal całą twarz (a nie tego przystojniaka ze zdjęcia ;) ). Nie to, żeby był beznadziejny, nie! Po prostu, taki pokrzywdzony na siłę mi się wydaje.
"iż znajomość takich beznadziei znacznie ułatwiało życie" - znajomość ułatwiałA.
Kolejny przykład - moim zdaniem - niedopasowania zdjęcia w zakładce "bohaterowie" do postaci. Przedstawiona Carla jest gwiazdą szkolną, pewną siebie, piękna i tak dalej i tak dalej. Jakich by sektretów nie skrywała, obraz przygaszonej nastolatki z podpuchniętą twarzą moim zdaniem nie pasuje.
Gaspard - typowa szkolna ofiara. Coś czuję, że każda z Twoich postaci będzie dość charakterystyczną osobowością. ;)
Szkoda mi go, zazwyczaj mi takich ludzi szkoda i nie wiem, dlaczego naturalni rudzielcy są gnębieni, podczas gdy farbowane rudo-piękności są obiektem pożądania. I tak, piegi też są fantazją wielu starszych mężczyzn ;)
Mam nadzieję, że jak Revis obiecuje sobie, jego oprawda w końcu pożałuje!
"Najdziwniejszy jednak był kolor, który przybrała tam ziemia – tudzież głęboką czerń." - Tudzież? Albo nie rozumiem, albo to błąd. http://sjp.pl/tudzie%BF"że mieli dwudziesty września dwutysięcznego dwunastego roku! " - wydaje mi się, że powinno być "dwa tysiące dwunastego roku"
Ciekawy wątek. Najciekawszy na razie. Zastanawiam się, czy świadome śnienie będzie miało jakieś większe znaczenie w przyszłości Eliota. No i dlaczego nikt nie zwracał na niego uwagi, mógł przelecieć dłonią przez dziewczynkę, podczas gdy w pierwszę kobietę wpadł, rozmawiał z nią? Czy była jakaś wyjątkowa? Ten wątek naprawdę mi się spodobał i jest najbardziej intrygujący. ;)
Czekam na dalsze losy bohaterów i mam nadzieję, że pozostałych również nam przedstawisz.
Pozdrawiam,
Larwa.
Już poprawiam literówki. ;)
UsuńCo do Xaviera... no cóż, powiedzmy szczerze - sam sobie stwarza problemy tak naprawdę. Z racji, że nie miał ojca, odizolował się od wszystkiego i wszystkich, bo z jakieś powodu ubzdurał sobie, iż na nikogo bliskiego po prostu nie zasłużył.
Co do zdjęcia Carli, to tak - masz świętą rację! Wiem, że gif w ogóle nie pasuje, ale niestety, jeśli chodzi o Alice Englert, nie ma ich na tyle, by móc wybrzydzać, a twarzowo ona najbardziej przypomina moje wyobrażenie Carli. ;)
Gaspard jest tylko z początku tak błahą i słabą postacią. Dopiero, kiedy kilka rzeczy wyjdzie na jaw, pokaże swoją prawdziwą twarz.
Eliot będzie miał jak na razie najlepsze przygody, jeśli senne przygody nie staną się nudne ;) Powiem tylko, że i ci bohaterowie, i ci, którzy dopiero nadejdą, w swoim dobytku mają już pierwsze, fantastyczne doznania.
Przede wszystkim dziękuję za komentarz! To naprawdę miód na serce "pisarza"!
Pozdrawiam, Arachne
Czekam zatem niecierpliwie na rozwój akcji! ;)
UsuńCóż, trzeba przyznać, że wygląda to całkiem nieźle. Szablon przyjemny dla oka, a i tekst, jakich mało - nierażący błędami (może o kilka przecinków za dużo, aaaale niech tam :D). I to ja rozumiem! Wpadnę na kolejny rozdział z miłą chęcią. Zobaczymy, jak to się rozwinie.
OdpowiedzUsuńDobrze widzieć kogoś, kto naprawdę cieszy się z tego, że pisze. Ten tekst aż emanuje twórczą radością. Przyznam, że dawno czegoś takiego nie widziałam - a jeszcze dawniej sama nie doświadczałam. Ech, już chyba za długo w tym siedzę. Może czas się zająć dzierganiem?...
Czekam niecierpliwie. Adresik do siebie tradycyjnie wrzucam do spamu, tak dla potomnych. A jeśli i ty będziesz miała chęci zajrzeć, to oczywiście zapraszam :D.
Pozdrawiam cieplutko!
Wow, wyszło całkiem dobrze. Czy oni mają nadnaturalne moce??
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńPonieważ w związku ze zmianami, jakie zaszły na Rejestrze blogów odnośnie podziału podkategorii fantasy na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban), nie otrzymałam żadnych informacji o wyborze, postanowiłam umieścić blog w kategorii heroic fantasy, ponieważ właśnie w takiej kategorii widnieje w katalogu Przy barze fantastyki. W razie innej decyzji można poinformować mnie o tym na Rejestrze, wtedy przeniosę blog.
Pozdrawiam
Muszę przyznać, że bardzo miło się czytało :) Można kiedyś liczyć na dalsze rozdziały?
OdpowiedzUsuń