niedziela, 11 stycznia 2015

Narodziny: Rozdział Pierwszy

-Alice Sebold

Jesteś nikim”, „Co ty właściwie osiągnąłeś?”, „Rusz się w końcu i przestań być takim nieudacznikiem”. Te i jeszcze inne zdania rozbrzmiewały niczym echo w głowie Xaviera Chatmana. Właściwie już dawno przestał się tym wszystkim przejmować. Padały tak często z ust babci i dziadka, że najprawdopodobniej uznałby je za ich szablonową rozmowę.
 „Co na śniadanie?” – pytał zaraz po wejściu do wystawnej kuchni z nowoczesnym sprzętem. Babcia jak zwykle siedziała przy stole, popijając herbatę.
 „Naleśniki, ale, jak dla mnie, nie zasługujesz na zjedzenie nawet okruszka” – mruczała znad filiżanki herbaty.
 „Więc zrobię sobie kanapkę” – ciągnął zawsze dalej, zupełnie ignorując monotonne dialogi babki.
I tak w kółko. Xavier zawsze chciał wiedzieć, gdzie podziewają się jego rodzice, ale kiedy tylko poruszał ten temat w towarzystwie dziadka bądź babci, ci zaklinali tylko ich biedną córeczkę, która przyniosła im do domu bachora, a sama po tygodniu zwiała z pierwszym lepszym studentem z najlepszej uczelni w Lynn i słuch po niej zaginął. Tak, rzeczywiście była bardzo biedna.
Xavier ziewnął przeciągle i machinalnie wyprężył się na łóżku, po chwili słysząc znajome strzyknięcia kości. Właściwie nie miał zamiaru wychodzić dziś z własnego pokoju, więc przykrył się po prostu ponownie kołdrą i zmrużył powieki w taki sposób, by obraz pozostawał zamglony, ale wciąż widoczny.
Prawda była tak, że Xavier z pewnością nie należał do typowych siedemnastolatków mieszkających w Lynn, w Massachusetts. Nie spędzał każdej godziny na myśleniu o dziewczynach jak jego rówieśnicy ani nie upijał się na szkolnym boisku z kolegami, bo... No, cóż – Xavier nie miał przyjaciół czy choćby znajomych. Każdą wolną chwilę spędzał na malowaniu lub słuchaniu „iście szatańskiej” muzyki, jak mawiała babcia. Tylko wtedy czuł, że naprawdę żył i że gdzieś pod koniec tego wszystkiego czeka coś ważniejszego niż on sam i nawet najlepszy obraz, jaki uda mu się kiedykolwiek stworzyć nie będzie nic wart wobec tego, co ostatecznie się z nim stanie.
Xavier wątpił, czy nawet gdyby otworzył się na ludzi, oni uczyniliby to samo. Ze swoimi kruczoczarnymi włosami wiecznie zaczesanymi w ten sposób, że starczały na czubku głowy niczym porażone prądem i tak samo ciemnymi, głębokimi oczami wyglądał przerażająco. Nie zapomniawszy, oczywiście, o bladej cerze i niemal groteskowo wyglądających czarnych i granatowych tatuażach, które pokrywały mu ręce i tors. Był samotnikiem, dlatego dobrze czuł się sam.
Całkiem sam.
Nie wiedział dlaczego, ale zawsze po przebudzeniu napadały go myśli o matce. Właściwie to o niej najczęściej rozmyślał. Ojciec był dla niego niczym prezenter z telewizji, którego widzi codziennie, ale wydaje się tak odległy, jakby znajdował się po drugiej stronie Atlantyku. Może ma to coś wspólnego z dziadkami opowiadającymi w ostateczności o matce Xaviera, ale nigdy o ojcu. Jeszcze jakiś czas temu chłopak z pewnością nie poddałby się tak łatwo – poruszałby temat rodzicielki codziennie, aż babcia nie wyjawiłaby prawdy, ale, dokładnie rok temu, w jego piętnaste urodziny, poprzysiągł sobie, że już nigdy do tego nie wróci. Skoro żadne z rodziców nie pofatygowało się, by odszukać go w ciągu tych piętnastu lat, i jego przestał interesować ich byt. Mogli sobie egzystować gdzieś w Meksyku, nie powiadamiając go o tym.
Było mu niewygodnie na starym materacu dziadków, dlatego zatęsknił za swoim pokojem z czarnymi ścianami i masą własnoręcznie namalowanych obrazów, przedstawiających wrzeszczących lub płaczących ludzi. Zazwyczaj stali w szaro-burym tłumie, w czasie gdy postać jako jedyna posiadała barwy i łkała z powodu swojej odmienności. Sam pomysł narodził się w nim już dawno temu, nawet nie pamiętał dlaczego. Dopiero będąc dwunastolatkiem zaczął uosabiać się z kolorowymi bohaterami swojej wyobraźni.
Nagle zobaczył pod powiekami zarys nowego pomysłu z całkiem odmiennym konceptem. Zerwał się szybko z łóżka, ale wtedy przypomniał sobie o pozasłanianych przeźroczystą folią meblach i sztaludze, poustawianych wokół niewielkich puszek z farbą. Zaklął pod nosem, przeklinając własną głupotę. Przecież mógł zabrać ją do starej sypialni ojca przed rozpoczęciem remontu!
Naburmuszony, usiadł z impetem na niewygodne łóżko, które zarzęziło pod jego ciężarem. Przewrócił, zniecierpliwiony, oczami. To wszystko przestało mu się podobać.
Przez chwilę zastanawiał się, czym mógłby zająć się do przyjścia dziadków (już od dawna nie ruszał się z łóżka od momentu, w którym przekraczali próg wielkiego domostwa). Sam nie wiedział, czy robił to, by ich wyprowadzić z równowagi czy zdążył się już przyzwyczaić do poobiadowych drzemek.
Wreszcie osunął się na plecy i wpatrzył tępo w sufit.
 Zapowiada się długi dzień – mruknął ponuro, po czym przymknął powieki.
W ciemności zasnął.
Carla Marsden siedziała wyprostowana przy najbardziej obleganym stoliku w stołówce. Otaczały ją i znane, i te nieznane twarze. Co chwila katem oka dostrzegała płomiennorudą czuprynę Sue, żałosnej siódmoklasistki, która za wszelką cenę chciała wkupić się do najpopularniejszej paczki w szkole. Oczywiście, Carla nie zamierzała jej na to pozwolić, ale musiała przyznać, iż znajomość takich beznadziei znacznie ułatwiała życie, kiedy chciałaś się dowiedzieć czegoś o nowym, przystojnym chłopaku lub zakraść się do szkolnego sekretariatu, by zmienić ocenę z „niedostateczny” na „dobry”.
Carla uśmiechnęła się perliście ku siedzącej obok niej Melissie, mistrzyni w wymyślaniu wyzwisk na poczekaniu, i oznajmiła:
 Wiem, że jeszcze tydzień i zaczynają się wakacje, ale już teraz muszę wam coś powiedzieć. – Och, jak ona to kochała! Mogłaby powiedzieć coś tak prozaicznego jak „budyń”, a i tak każdy z zebranych wokół niej osób wpatrywałby się w nią z takim samym uwielbieniem. – Niestety, w następnym roku nie będzie mnie z wami. – Carla była przekonana, że usłyszała ciche słowa protestu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A to dlatego, że będę w radzie uczniowskiej, jako głowa komitetu!
Tak, jak się spodziewała, niektórzy zaczęli składać serdeczne gratulacje, a jeszcze inni, z powodu swojego zbyt odległego położenia, gwizdali i krzyczeli z zachwytu. Carla wzruszyła ramionami, udając, onieśmieloną i zabrała się za jedzenie sałatki. Nadziewała widelcem wszystkie koktajlowe pomidory, słuchając rozmów dookoła. Z tego, co zrozumiała, Mary-Kate zdradziła Josha, ale zeszli się ze sobą. Niestety, Mary-Kate pozostała sobą i już znalazła kogoś na boku. Ponadto Adrianna zeszła się z Mickiem, a Lola z dziewiątej klasy po raz kolejny trafiła do szpitala po nieudanej próbie samobójczej. Mimo iż za każdym razem słuchając najświeższych plotek, Carla dostawała rumieńców, udawała niewzruszoną. Po co ktoś miałby wiedzieć, że interesuje się życiem innych, skoro jej własne wydawało się pozornie dużo ciekawsze?
Trzeba jednak zauważyć, iż słowo „pozornie” odgrywa tutaj wielką rolę.
Cała szkoła trąbiła o związku Carli i Mathiasa, czekając na coraz to nowe wieści. Każdy uważał ich za parę idealną – nigdy na światło dzienne nie trafiły wiadomości o kłótniach czy sporach. Zawsze towarzyszyli sobie na przerwach, a podczas apeli siadali z przodu i trzymali się za ręce. Szkoda, że były to tylko pozory.
Carla i Mathias od zawsze byli przyjaciółmi. Poznali się w piaskownicy, podczas kłótni o czerwoną łopatkę. Od tamtej pory stali się nierozłączni. Dopiero w szóstej klasie, kiedy Carla została tą dziewczyną, Mathias usunął się nieco w cień, by w siódmej klasie powrócić jako przewodniczący szkoły i najlepszy zawodnik w piłkarskiej drużynie szkolnej. Wtedy ich losy znów się połączyły. Z początku naprawdę byli w sobie zakochani, a zwłaszcza Carla. Sielanka nie trwała jednak długo, gdyż Mathias odkrył, kim naprawdę jest – gejem. Owszem, Carla poczuła się zraniona i oszukana, ale wiedziała, że nie może zmusić przyjaciela, by trwał przy niej wiecznie, więc przebaczyła mu i zaczęła rozmyślać o tym, jak bardzo zmieni się życie Mathiasa, gdy wszystko wyjdzie na jaw. By oszczędzić mu przykrości, zaproponowała pewien układ: mogą nadal udawać zakochanych, a w zamian Carla stanie się jego przykrywką. Z początku oboje nie mieli nic przeciwko umowie, jednak z czasem Carla czuła się coraz mniej komfortowo w towarzystwie przyjaciela, który stał się wobec niej oziębły i cyniczny. Nie wiedziała, ile jeszcze zniesie.
Mimo wszystko pragnęła odciąć się od tego wszystkiego. Nawet nie pamiętała, kiedy stała się tą wredną i terroryzującą młodsze, nie tak urodziwe dziewczyny, Carlą. Zazwyczaj obarczała za to winą swój wygląd. W końcu nadzwyczaj długie nogi, nienaganna sylwetka i lśniące, długie włosy w kolorze leśnej ściółki do czegoś zobowiązywały. Poza tym oczy dziewczyny mieniły się intensywnie w blasku słońca, przez co piwne tęczówki wyglądały niczym morze czekolady podczas sztormu.
 Carls, idziemy dzisiaj na tę imprezę u jedenastoklasistów? – Z rozmyślań wyrwał ją spięty głos Melissy. Zapewne domyśliła się, iż Marsden myślami pogalopowała gdzieś hen daleko, a tego typu zachowania znieść nie potrafiła. – Pójdziemy, prawda? – dodała z naciskiem.
Carla zamrugała kilkakrotnie. Coraz częściej przydarzało jej się odrywać od rzeczywistości i rozmyślać nad sensem tego wszystkiego.
 Oczywiście – palnęła szybko, chcąc nadziać kolejnego koktajlowego pomidorka na widelec, jednak spojrzenie Melissy mówiło wyraźnie, że to nie wystarczy. – Wybacz, rozmyślałam o Mathiasie.
Kilka dziewczyn siedzących naprzeciwko westchnęło, rozmarzone, a Melissa kiwnęła ledwo dostrzegalnie głową.
Udało się: wybrnęła z tego.
Gaspard Revis siedział samotnie na ławce i wpatrywał się w wysłużony zeszyt z zawoalowaną okładką. Płomiennorude włosy wpadały mu na okulary w grubych czarnych oprawkach, które – jak zwykle – spoczywały na czubku piegowatego nosa. Nikt nie uważał spiczastego podbródka Gasparda i szkieletowej budowy ciała za ładną. A gdzie tam! Właśnie dzięki tym cechom zyskał przezwisko Szkieletor czy Kujon. Zapewne powinien ignorować zaczepki, iść dalej z wysoko podniesioną głową, jednak dla kogoś takiego jak on graniczyło to z cudem.
Gaspard od urodzenia wyróżniał się mocnym temperamentem, ale potrafił też zamknąć wszystko w sobie, przybierając maskę spokoju na zewnątrz. W taki sposób kumulował w sobie nienawiść, która stawała się potężniejsza z każdą ponowną zaczepką. Tak po prostu musiało być.
Przełożył kartkę i machinalnie poprawił okulary, odgarniając tym samym rude włosy, które sięgały mu już do podbródka. Przeczytał pierwsze kilka zdań notatek, kiedy coś zasłoniło słońce. Zdezorientowany, spojrzał ku górze, spodziewając się ujrzeć burzowe chmury bądź wyjątkowo wysokiego staruszka. Właściwie tak bardzo się nie pomylił, bowiem stał przed nim Marcus – chłopak z dziesiątej klasy, który należał do najzacieklejszego grona prześladowców Gasparda. Gromił rudzielca spojrzeniem.
 Czego znowu chcesz? – jęknął przeciągle Gasprad, na co Marcus uśmiechnął się szeroko. – Nie wystarczy, że poniżasz mnie w szkole?
Marcus cofnął się o krok, jednak Revis nie widział w tym ruchu nic z przyjacielskości. Według niego chłopak zastanawiał się właśnie, z której ręki uderzyć, by cios okazał się dotkliwszy.
 Jeszcze wczoraj wystarczało, ale widzisz – dostałem piątą jedynkę z fizyki, a jak wiemy jesteś naszym małym Pacanem-Kujonem, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, Marcus ciągnął: - Co oznacza, że nasz Pacan-Kujon zrobi za mnie zadania z fizyki.
Gaspard nie mógł powstrzymać zdziwienia otwierającego mu usta i wytrzeszczającego ciemnozielone oczy. Owszem, kilku osiłków ze szkoły próbowało zmusić go do odwalenia całej czarnej roboty, lecz Gaspard nigdy nie zniżył się tak nisko. Mogli robić cokolwiek – kopać, płukać mu głowę w klozecie, a nawet obrzucać wstrętnymi brejami ze stołówki, ale zadania nie odrobił jeszcze nigdy.
 W życiu – bąknął tylko.
Zdawałoby się, że Marcus tylko na to czekał, co mógł stwierdzić po zadowolonym uśmiechu.
 Tak myślałem, że się nie zgodzisz. – Udał zamyślonego, przyłożywszy palec do brody z lekkim cieniem zarostu. – Czy przypominasz może sobie, co wydarzyło się piątego października?
Gaspard wlepił w niego nienawistne spojrzenie. Nie chciał o tym myśleć!
 Oczywiście, że pamiętasz. Jak mógłbyś zapomnieć – zaszydził Marcus, wspominając – jak podejrzewał Revis – ten pamiętny wieczór. – Dlatego sądzę, że nie chcesz, by nagranie wyszło na światło dzienne, czyż nie?
Gaspard pobladł. Ale... jak?! Przecież nikt nie mógł tego nagrać, prawda? Nikt nie miał telefonu w ręce, kiedy... Nie, nie wspominaj!, nakazał sobie, ale mimo wszystko wciąż krążył myślami wokół tej chwili niczym fala pokrywająca głaz wraz z przypływem. Potrafiła go osaczyć, ale niemożnością było wniknięcie wewnątrz skały.
 Jakie nagranie? – wysapał głupio. Przecież wiedział, o czym mowa, lecz wydawało mu się, że z każdą chwilą zwłoki, wygrywa kolejne sekundy dzielące go od poznania prawdy.
 Może nie jesteś taki mądry – zaśmiał się Marcus. Zanim Gaspard zdążył choćby otworzyć usta, by zaprzeczyć, usta chłopaka znalazły się tuż przy jego nosie, co pozwalało poczuć wstrętny oddech osiłka. Odchylił głowę, jak najdalej potrafił, ale niewiele to pomogło. – Jeśli chcesz, mogę już jutro wstawić ten filmik na YouTube’a. Wtedy wszyscy zobaczą, jakim jesteś dziwadłem, Pacanie-Kujonie. Naprawdę tego chcesz?
Gaspard przełknął gulę w gardle, błądząc dłońmi po szorstkich belkach w poszukiwaniu zeszytu. Nie wiedział dlaczego, ale bardzo go teraz potrzebował.
 No więc? – wysyczał Marcus.
 Zrobię... Zro-bię... te, te zadania.
Marcus uśmiechnął się zuchwale, po czym w mgnieniu oka chwycił za kołnierzyk jasnoniebieskiej koszulki polo Gasparda i pociągnął z całej siły. Zanim ciało chłopaka zdążyło zwalić go na ziemię, odskoczył zwinnie ku dróżce, pozwalając rudzielcowi uderzyć z pluskiem w kałużę. Nie planował tego, jednak wyglądało to o wiele efektowniej, niż przypuszczał. Przycupnął przy ociekającym brudną wodą chłopaku i odparł, zadowolony:
 Wiedziałem, że się dogadamy.
A potem odszedł, tak po prostu. Nienawiść rozsierdzała Gasparda od wewnątrz. Po raz pierwszy poczuł ją tak dokładnie i przeraził się. Nigdy nie przypuszczał, że tak wiele negatywnych uczuć potrafi zmieścić się w człowieku.
Niezdarnie wygramolił się z kałuży i poraczkował ku polance obok ławki, na której wcześniej siedział. Chciało mu się wyć z rozpaczy, chciał coś rozwalić, ale jedyne, na co się odważył, to cichy, przerywany płacz. Zacisnął pięści, więżąc w nich trawę, by następnie wyrwać ją z korzeniami. Przycisnął czoło do ziemi i zawył rozpaczliwie.
 Pożałujesz – chrypiał co kilka sekund. – Pożałujesz.
Nie wiedział, ile tak leżał. Może godzinę albo dwie? W każdym razie niebo zaszło już granatem, a słońce ustąpiło miejsca księżycowi. Prawdopodobnie dlatego odchodząc, Gaspard nie dostrzegł idealnego koła czerni, które tworzyła spleśniała trawa.
Eliot Clare śnił, że się unosi. Nie latał – lewitował pośród pierzastych obłoków, które wyglądały na tak miękkie i stabilne, iż pragnął położyć się na jednym z nich i zasnąć. Co dziwne, po raz pierwszy był świadomy snu. Wszystko nadal wyglądało magicznie i beztrosko, ale wiedza ta odebrała marze tajemniczość.
Eliot wciąż się unosił, kiedy dostrzegł pod sobą coś białego. Skierował tam wzrok i zastanowił się, zbity z tropu tym, co zobaczył. Latał nad licznym stadem baranów!
Zdezorientowany, pochylił tułów do przodu i... poszybował! Wiatr targał jego krótkie jasnobrązowe włosy i porywał do tyłu. Przez pęd powietrza, który dotkliwie szczypał go w oczy, czuł zawroty głowy, ale ani myślał przystanąć. Czuł się wolny i całkowicie beztroski, zupełnie inaczej niż w rzeczywistości, gdzie odgrywał tego gorszego brata, w dodatku adoptowanego.
Znów zanurkował w dół, kręcąc się niczym pocisk, a przy tym śmiał się najgłośniej, jak potrafił.
 Łuuuuuuu! – wrzeszczał, okrążając poszczególne chmury slalomem.
Zapewne nadal wygłupiałby się pośród obłoków, gdyby nie dziwne zachowanie zwierząt. Wszystkie zgromadzone w jednym miejscu barany odchodziły w bok, tworząc wielki, pusty okręg. Najdziwniejszy jednak był kolor, który przybrała tam trawa - głęboką czerń. Eliot wybałuszył oczy, po czym schylił tors i wyprężył wszystkie mięśnie. Sam nie wiedział, skąd znał te wszystkie ruchy i dlaczego był pewien, że poszybuje prosto w czarny okręg.
Ziemia zbliżała się niebezpiecznie szybko, jednak Eliot wcale się nie stresował. Przeciwnie! Był rozluźniony i spokojny niczym jezioro za rodzinnym domem. Mimo to zamknął oczy, kiedy już miał dotykać powierzchni. Kiedy uniósł z wahaniem powieki, okazało się, że nie znajduje się nad stadem baranów. Nie potrafił też latać, po prostu stał na środku brukowanej ulicy podczas wyjątkowo deszczowego dnia. Niebo skrywały szaro-bure chmury, a świat wydawał się tak ponury, jakby trwała żałoba.
Eliot instynktownie wyprężył ciało, jednak nie wzniósł się w powietrze. Westchnął, zrezygnowany, i rozejrzał się dookoła. Niemożliwe, żeby się wybudził. W końcu kto normalny śpi na stojąco i to w dodatku na ulicy nieznanego miasta? Zląkł się, kiedy nie rozpoznał żadnego z budynków. Co jakiś czas natykał się na ludzi, ale nie odważył się kogokolwiek poprosić o pomoc.
Przez zalewające świat krople deszczu panikował jeszcze bardziej. Ostatecznie zaczął biec na ślepo, licząc na łut szczęścia. Co jakiś czas przecierał mokrą twarz rękawem zużytego swetra, chociaż nie miało to żadnego sensu. Nie baczył na to. Chciał się stąd jak najszybciej wydostać.
Nagle na kogoś wpadł. Zachwiał się, niemal upadając, jednak udało mu się pozostać na nogach. Uniósł kącik ust i spojrzał na zbierającą zakupy kobietę. Z torby wypadły jabłka, kilka jogurtów i sok pomarańczowy. Eliot przyklęknął przy kobiecie i szybko pozbierał zguby.
 Przepraszam – powiedział nieśmiało. – Jestem dzisiaj trochę... zabiegany.
Dopiero wtedy kobieta przyglądnęła mu się uważnie. Eliot dostrzegł ciemne kosmyki wypadające spod kaptura granatowej kurtki i zielone kocie oczy, lustrujące go bacznie. Spodziewał się reprymendy, ale wtedy kobieta uśmiechnęła się nieznacznie i wstała, nakładając z powrotem torbę na ramię.
 Nic się nie stało, chłopcze. Nie tylko ty.
I Eliot powstał.
 Może w ramach rekompensaty... Eee – zawahał się, jednak szybko dokończył: - Może w ramach rekompensaty pomogę pani z tymi zakupami?
Kobieta pokręciła stanowczo głową, jakby zapytał się jej, czy da mu papierosa.
 Nie, nie będę zajmowała ci czasu. Po za tym muszę prędko zanieść to jedzenie do domu, a potem wracam do pracy planować wielką imprezę z okazji drugiego milenium.
 Drugiego czego? – niemal krzyknął Eliot. Kobieta nieco się speszyła, a chłopaka zalały wyrzuty sumienia, jednak niezbyt się tym przejął. Wypełniało go tak bezbrzeżne zdumienie, że nie było miejsca na nic innego.
Kobieta wybałuszyła na niego oczy i powoli podreptała w przeciwnym kierunku. Eliot nie czekał, aż zniknie mu z pola widzenia, tylko ruszył przed siebie pędem, rozglądając się po okolicy.
Spożywczy, butik, market... Kiosk!
Szybko wbiegł do środka i przebiegł wzrokiem po regale z gazetami. W większości wyróżniały się jedynie okładki kolorowych pisemek. Dopiero po chwili dostrzegł czarno-biały dziennik, który w mgnieniu oka znalazł się w jego rękach. Przeleciał spojrzeniem po pierwszej stronie i wtedy to zobaczył.
Data w prawym górnym rogu twierdziła, że mieli dwudziesty września dwutysięcznego dwunastego roku!
Przez zdumienie Eliot upuścił gazetę, po czym złapał się za głowę. Już nic z tego nie rozumiał. Przecież to niemożliwe, by przeniósł się trzy lata wstecz, prawda? Chociaż... Jeszcze przed chwilą śnił o baranach i lataniu, więc mógł to być najzwyczajniejszy, zbyt realny sen. To wszystko.
Uspokoił się nieco, jednak nadal odczuwał niepokój. Na dodatek kiedy odwrócił się, by wyjść, ujrzał blondwłosą dziewczynkę przy ladzie. Co dziwne, wiedział, że właśnie dzisiaj obchodziła dwunaste urodziny, o których każdy zapomniał, przez co czuła się niedoceniana i niepotrzebna. W głowie widział też rodzącą się myśl o zostaniu wegetarianką.
Pokręcił głową, zdezorientowany, mimo to poznawał to nowsze wiadomości z życia dziewczynki.
Podszedł do niej nieśmiało i wyjąkał:
 Kim jesteś?
Wciąż stała w tym samym miejscu i wlepiała smutne spojrzenie w stojak z gumami balonowymi.
 Chciałabym dostać chociaż jedną na urodziny. – Usłyszał w głowie. Przerażony, odskoczył, jakby znajdowanie się blisko nieznajomej było wszystkiemu winne.
 Kim ty jesteś?! – warknął, lecz dziewczynka nadal wpatrywała się tylko w ladę. – Odpowiedz, do cholery! – Mówiąc to, chciał szturchnąć ją w ramię, ale jego ręka nie natrafiła na jakąkolwiek powierzchnię. Po prostu przeleciała przez ciało dziewczynki, jakby machał nią w powietrzu. Był pewny, że jego twarz zajął strach.
Nikt nie zwracał na niego uwagi. Eliotowi wydawało się, iż może stanąć koło kasjerki i zatańczyć tak, jak go pan Bóg stworzył, a i tak nikt nie obdarzyłby go chociaż jednym spojrzeniem.
Już nic nie rozumiał. Gniew zamglił mu oczy czarnymi plamkami. Przez niewyraźne szczeliny spostrzegł jakąś kobietę podchodzącą do dziewczynki. Wrzeszczała, wymachując rękami, a dwunastolatka zamknęła oczy, by powstrzymać płacz, by następnie zakryć je dłońmi i wybiec z kiosku. Zanim przestał widzieć, usłyszał tylko jedną wyraźną myśl:
Tym razem na pewno ją oddam.
Poczuł żal i chciał coś zrobić, zatrzymać kobietę i porozmawiać z nią o całej sytuacji, chociaż tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Powstrzymywała go czerń, która coraz bardziej spowijała jego oczy. Nie widział już prawie nic.
Kiedy ostatnia szczelina została przykryta ciemnością, jego powieki uniosły się.
Eliot siedział sam na łóżku, w swoim pokoju. Kołdra miała ten sam, brzydki odcień zieleni, a ściany pokrywała ta sama biel.
 To tylko sen – mamrotał przez jakiś czas, chcąc w to uwierzyć.
Ale czy można zawierzyć kłamstwu?
Witajcie, moje chrabąszcze! Nie pytajcie dlaczego chrabąszcze. Jak upłynął wam nowy rok i sylwester? Mi strasznie nudno. Niemal 4 godziny przed północą poświęciłam lekturze Więźnia Labiryntu, a potem jeszcze włączyłam sobie Grę O Tron, ale poza tym można uznać, że wieczór upłynął podobnie jak każdy przed nim. 
Jeśli chodzi o rozdział, to niemal każdy, który już czeka w folderze (a jest ich trzy), jest moim ulubionym. Naprawdę jestem dumna i z fabuły, jaką to opowiadanie obiera, i z bohaterów. Zdradzę wam, że do moich ulubieńców należą: Carla, Xavier, Gaspard, Abigail oraz Fabian. To chyba u nich możecie spodziewać się najwięcej katastrof. 
Polecam wam serdecznie mój ukochany zespół OneRepublic (tak, od dzisiaj w każdej notce możecie się spodziewać rozkazu przesłuchania ich od A do Z). Poza tym możecie wejść w piosenkę, którą teraz słucham, klikając na cytat. ;)
Pozdrawiam, Arachne. Mam nadzieję, że rozdział się podobał.

10 komentarzy:

  1. Tak czytałam, czytałam i czytałam, aż nagle nastał koniec, i wcale mi się to nie spodobało! Bo ja naprawdę chcę więcej, i nie są to czcze życzenia, tylko szczere słowa.
    Najbardziej podobała mi się historia opowiedziana z punktu widzenia Carli. Może dlatego, że jest w tym rozdziale jedyną dziewczyną, a może po prostu od samego początku poczułam, że będę chętnie czytać jej wątek? Mimo, że to "ta suka", to i tak przeczuwam, iż jeszcze dużo pokaże. I może niekoniecznie złego.
    Xavier to biedak, mieć takich dziadków to żadna frajda. I właśnie się zastanawiam, czy jego matka nie będzie miała czegoś wspólnego z ogólną fabułą opowiadania? Może ojciec albo oziębli dziadkowie? Mam wrażenie, że tutaj wątek się jeszcze rozwinie.
    I kolejny, biedny, strofowany Gas (tak będę na niego mówić ;P). I znowu drugiego dno: bardziej mnie interesuje, cóż takiego nagrał Marcus, i cóż takiego zrobił Gas/kim jest, że pozostawił po sobie taki ślad...? I co zrobi - jeśli w ogóle - mszcząc się na Marcusie?
    Końcowy motyw ze snem Eliota był, muszę przyznać, bardzo nastrojowy. Od razu, czytając następnym razem jego kolejkę, chcę, aby znowu się przeniósł... w czasie? Między światami? I żeby uchylił rąbka tajemnicy.
    No i co tu dużo mówić, jestem na tak, nowy szablon trzysta razy lepszy (ach to nejtiw :D), i pozostaje mi tylko trzymać za Ciebie kochana kciuki i czekać na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilkoro ludzi, wszyscy różni i przede wszystkim ciekawi. Wszystko z czym zmagają się, twoi bohaterowie jest odzwierciedleniem tego co spotyka nas na codzień. Najbardziej poruszyła mnie historia Gasparda, niemoc i brak racjonalnego wyjścia z sytuaci to jak trafić głową w ścianę i nie móc się przebić. Tak właśnie na chwile obecną wygląda jego życie, mam nadzieje, że uda mu się coś wymyśleć. Napewno będę czytała dalej bo zaciekawiłaś mnie. Lekkość pióra powoduje, że łatwo się czyta, zdania są dobrze zbudowane i nie męcze się gdy czytam, to chyba najważniejsze. Tak więc duuuuużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy :-) Ps. Piszę z tel. Więc przepraszam za ewentualne błędy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    Chyba pierwszy raz od bardzo długiego czasu spotykam bloga z opowiadaniem, którego głównymi bohaterami jest kilkoro ludzi, nie tylko jedna postać. Lubię taką, hm, wielostronność, tylko z własnego doświadczenia wiem, że coś takiego jest strasznie trudno stworzyć i prowadzić. Tak, próbowałam kiedyś. Mam szczerą nadzieję, że tobie się uda. Bardzo fajne wprowadzenie do fabuły – zwłaszcza sen Eliota. Ciekawe, co się za tym kryje... ;)
    Xavier od razu mi się spodobał – tatuaże, słucha zapewne rocka (wywnioskowałam z tego, jak tę muzykę nazywała jego babcia. Mam rację?), na dodatek artysta! Ja bardzo lubię również rysować, dlatego często w moich opowiadaniach (także tych prywatnych) pojawiają się bohaterowie o duszy artysty. Zaś Xavierowi jeszcze zabrakło tylko motoru, może harleya, do wprost ideału! ;D
    Znalazłam kilka drobnych błędów, typu literówki, ale poza tym widać, że znasz się na rzeczy i pilnujesz się z poprawnością. Tak trzymać! ;D

    Pozdrawiam serdecznie. :*
    http://you-are-my-broken-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. "Ojciec była dla niego" - literówka.
    Xavier kojarzy mi się trochę z rozwydrzonym buntownikiem, typu "nikt mnie nie kocha, nikt nie rozumie". Czytając wątek z jego perspektywy, widziałam raczej podobiznę emo, któremu czarne, posklejane kosmyki przesłaniają niemal całą twarz (a nie tego przystojniaka ze zdjęcia ;) ). Nie to, żeby był beznadziejny, nie! Po prostu, taki pokrzywdzony na siłę mi się wydaje.

    "iż znajomość takich beznadziei znacznie ułatwiało życie" - znajomość ułatwiałA.
    Kolejny przykład - moim zdaniem - niedopasowania zdjęcia w zakładce "bohaterowie" do postaci. Przedstawiona Carla jest gwiazdą szkolną, pewną siebie, piękna i tak dalej i tak dalej. Jakich by sektretów nie skrywała, obraz przygaszonej nastolatki z podpuchniętą twarzą moim zdaniem nie pasuje.

    Gaspard - typowa szkolna ofiara. Coś czuję, że każda z Twoich postaci będzie dość charakterystyczną osobowością. ;)
    Szkoda mi go, zazwyczaj mi takich ludzi szkoda i nie wiem, dlaczego naturalni rudzielcy są gnębieni, podczas gdy farbowane rudo-piękności są obiektem pożądania. I tak, piegi też są fantazją wielu starszych mężczyzn ;)
    Mam nadzieję, że jak Revis obiecuje sobie, jego oprawda w końcu pożałuje!

    "Najdziwniejszy jednak był kolor, który przybrała tam ziemia – tudzież głęboką czerń." - Tudzież? Albo nie rozumiem, albo to błąd. http://sjp.pl/tudzie%BF"że mieli dwudziesty września dwutysięcznego dwunastego roku! " - wydaje mi się, że powinno być "dwa tysiące dwunastego roku"

    Ciekawy wątek. Najciekawszy na razie. Zastanawiam się, czy świadome śnienie będzie miało jakieś większe znaczenie w przyszłości Eliota. No i dlaczego nikt nie zwracał na niego uwagi, mógł przelecieć dłonią przez dziewczynkę, podczas gdy w pierwszę kobietę wpadł, rozmawiał z nią? Czy była jakaś wyjątkowa? Ten wątek naprawdę mi się spodobał i jest najbardziej intrygujący. ;)


    Czekam na dalsze losy bohaterów i mam nadzieję, że pozostałych również nam przedstawisz.
    Pozdrawiam,
    Larwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiam literówki. ;)
      Co do Xaviera... no cóż, powiedzmy szczerze - sam sobie stwarza problemy tak naprawdę. Z racji, że nie miał ojca, odizolował się od wszystkiego i wszystkich, bo z jakieś powodu ubzdurał sobie, iż na nikogo bliskiego po prostu nie zasłużył.
      Co do zdjęcia Carli, to tak - masz świętą rację! Wiem, że gif w ogóle nie pasuje, ale niestety, jeśli chodzi o Alice Englert, nie ma ich na tyle, by móc wybrzydzać, a twarzowo ona najbardziej przypomina moje wyobrażenie Carli. ;)
      Gaspard jest tylko z początku tak błahą i słabą postacią. Dopiero, kiedy kilka rzeczy wyjdzie na jaw, pokaże swoją prawdziwą twarz.
      Eliot będzie miał jak na razie najlepsze przygody, jeśli senne przygody nie staną się nudne ;) Powiem tylko, że i ci bohaterowie, i ci, którzy dopiero nadejdą, w swoim dobytku mają już pierwsze, fantastyczne doznania.
      Przede wszystkim dziękuję za komentarz! To naprawdę miód na serce "pisarza"!
      Pozdrawiam, Arachne

      Usuń
    2. Czekam zatem niecierpliwie na rozwój akcji! ;)

      Usuń
  5. Cóż, trzeba przyznać, że wygląda to całkiem nieźle. Szablon przyjemny dla oka, a i tekst, jakich mało - nierażący błędami (może o kilka przecinków za dużo, aaaale niech tam :D). I to ja rozumiem! Wpadnę na kolejny rozdział z miłą chęcią. Zobaczymy, jak to się rozwinie.

    Dobrze widzieć kogoś, kto naprawdę cieszy się z tego, że pisze. Ten tekst aż emanuje twórczą radością. Przyznam, że dawno czegoś takiego nie widziałam - a jeszcze dawniej sama nie doświadczałam. Ech, już chyba za długo w tym siedzę. Może czas się zająć dzierganiem?...

    Czekam niecierpliwie. Adresik do siebie tradycyjnie wrzucam do spamu, tak dla potomnych. A jeśli i ty będziesz miała chęci zajrzeć, to oczywiście zapraszam :D.

    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, wyszło całkiem dobrze. Czy oni mają nadnaturalne moce??

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam.
    Ponieważ w związku ze zmianami, jakie zaszły na Rejestrze blogów odnośnie podziału podkategorii fantasy na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban), nie otrzymałam żadnych informacji o wyborze, postanowiłam umieścić blog w kategorii heroic fantasy, ponieważ właśnie w takiej kategorii widnieje w katalogu Przy barze fantastyki. W razie innej decyzji można poinformować mnie o tym na Rejestrze, wtedy przeniosę blog.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać, że bardzo miło się czytało :) Można kiedyś liczyć na dalsze rozdziały?

    OdpowiedzUsuń

Herosi